• Banner01_5x2_1920x512.png

Cortina d'Ampezzo - 1997

To był dziwny rok, i trudny. W pracy młyn - jako jedna z pierwszych firm w Polsce wdrażamy system komputerowy SAP R/3. przychodzi lipiec - i powódź. W naszych okolicach dramatyczna. Wielu znajomych odciętych od świata, zalanych przez wodę. Nas na szczęście to omija.

Myślimy o górach, tych wyśnionych. Byliśmy w lutym z Dorotką w Val Gardena na nartach! To znaczy ja jeździłem - Dorotka nawet raz narty ubrała, podeszła na stok, spojrzała w dół i powiedziała zdecydowanie zdejmując deski - odniesiesz mi to czy sama muszę. Ale teraz jest lato - zapada decyzja - jedziemy! Ze znajomych tylko Marek odpowiada na wezwanie. Mailem załatwiamy noclegi (wtedy!) w pensjonacie Villa Resy  - jeszcze nie wierząc prosimy o potwierdzenie faksem. Włosi się dziwią - ale faks przychodzi. Mamy nocleg - w Cortinie.

Fakt, że trochę mamy pietra - to pierwszy taki nasz wyjazd. Za granicę. Swoim samochodem. Żadnych biur - wszystko załatwiamy sami. No i góry - nieznane, wielkie. Nie mamy za bardzo map, przewodników. Nie ma jeszcze Google'a - powstanie dopiero za rok! więc nie ma jak poszukać wspomnień, opisów, porad. Ale bardzo chcemy tam pojechać - a to jest najważniejsze.Villa Resy

I pewnego wrześniowego dnia (07.09.1997) - wyruszamy. Marek dzień wcześniej dotarł do nas ze Skarżyska, więc wczesnym rankiem możemy odpalić naszego Forda. Co nas podkusiło żeby jechać przez Czechy w kierunku Czeskich Budziejowic - nie wiem. Dość powiedzieć, że to był ostatni raz tą trasą. Około 16-tej! byliśmy na granicy austriacko - czeskiej. Trzeba było dodać gazu. Pędziliśmy przez Austrię na przełęcz Brenner na złamanie karku. Po zjeździe z autostrady, już we Włoszech zaczyna padać deszcz. Tylko tego nam trzeba! W Cortinie byliśmy około 22-giej. Pani w recepcji jeszcze zatrzymała kucharza i dostaliśmy kolację. Gór nie widzieliśmy - było już ciemno. Po kolacji jeszcze rozpakowanie, tradycyjne telefony Marka do Eli z pytaniami - a gdzie mi zapakowałaś to, a gdzie tamto, ...

Monte LagazuoiRanek - piękne słońce. Ruszamy - naszym celem jest Passo Falzarego. Chcemy na początek delikatnie, poznać góry. Wyjeżdżamy kolejką na Lagazuoi Piccolo. Widoki piękne - choć jeszcze mamy problemy z rozpoznaniem co jak się nazywa. Schodzimy w stronę przełęczy przez tzw. Galerię Lagazuoi (T320 wg Tkaczyka) - tunel wykuty przez Włochów w trakcie I wojny światowej. Przez okna skalne podziwiamy widoki. Po godzinie jesteśmy na dole. Pogoda nam sprzyja więc postanawiamy zobaczyć Cascata di Fanes - piękne wodospady na Rio di Fanes (T307). Wracamy więc do Cortiny a stamtąd jedziemy na parking T198 w dolinie rzeki Boite. Wędrówka doliną Boite wzdłuż pieniącego się potoku jest bardzo przyjemna. Dochodzimy do mostu Ponte Outo a stamtąd ubezpieczoną ścieżką do wodospadów - są super, a przejście za kurtyną spadającej wody robi wrażenie. Po raz pierwszy używamy do asekuracji typowego wyposażenia w Dolomitach - czyli uprzęży i lonży.

Na kolejny cel wybieramy ferratę Ivano Dibona (T408) w grupie Cristallo. Wczesnym rankiem, znowu przy fantastycznejNa ferracie Ivano Dibona pogodzie jedziemy na przełęcz Tre Croci skąd kolejkami wyjeżdżamy do schroniska Lorenzi pięknie położonego na przełęczy Staunies. Jesteśmy przejęci - to pierwsza nasza prawdziwa ferrata. Ale idzie się świetnie - sprzęt do autoasekuracji dodaje pewności siebie. Dorota w pewnym momencie stwierdza, że to jest to czego jej tak bardzo brakowało na Orlej Perci. Tu czuje się bezpiecznie bo zawsze jest przypięta do liny. Widoki wspaniałe, ludzi niezbyt wiele, ekspozycja robi momentami wrażenie. To jest to. Trasa w sumie poza kilkoma miejscami jest łatwa. Ale jest długa. Po koniec grani jakoś gubimy szlak i schodzimy dzikim, stromym żlebem wprost do doliny Val Padeon, świetnie widocznej z góry. Robi się dosyć późno i już wiemy że nie zdążymy na kolejkę w dół ze schroniska Sonforcia. Marek łapie drugi oddech i znacznie nas wyprzedza a ja z Dorotką wleczemy się zmęczeni powoli najpierw na Passo Sonforcia o potem w dół na Tre Croci. Wreszcie widzimy nasz czerwony samochodzik na parkingu - i to jak wielokrotnie do tej pory wspomina Dorota jest najpiękniejszy widok na wyjeździe. Wieczorem Marek znowu wybebesza swoje bagaże szukając kluczyków od swojego samochodu, które przytomnie zabrał ze sobą na wyjazd (samochód stoi sobie grzecznie w Polsce pod naszym domem). Dzwoni nawet do Eli z pytaniem czy aby nie wie gdzie on je schował.

Marek na Punta AnnaRozochoceni po Cristallo stawiamy sobie ambitny cel - ferratę Giuseppe Olivieri na Punta Anna (T340). Podjeżdżamy samochodem do Pietofana a stamtąd wyciągiem do schroniska Pomedes. Podchodzimy pod ścianę. Dorotka zadziera głowę i zdecydowanie stwierdza, że jeszcze na nią nie upadła i się tam sztyrmać nie zamierza. Mówi że poczeka na nas w schronisku. Tak więc idziemy we dwójkę z Markiem. Na początku nie jest zbyt trudno ale potem... Jest super. Wspinaczka po bardzo stromej skale , fantastyczne, powietrzne trawersy, widoki na Tofanę di Rozes. No i jesteśmy z Markiem prawie sami - na całej trasie spotykamy może dwie osoby. W końcu baaardzo powietrznym trawersem przechodzimy na wschodnią część grani. Odpoczywamy chwilę. Marek ogląda swoje trochę pokiereszowane dłonie - za mocno trzymał się poręczówki z powodu nadmiernie rozwiniętego instynktu samozachowawczego Smile. W górę idzie dalej ferrata Aglio na Tofanę di Mezzo, ale my schodzimy w kierunku schroniska Ra Valles i dalej do Pomedes. Spotykamy Dorotę - bardzo zadowoloną, która opowiada jak to kupiła sobie w schronisku dzbanek wina, znalazła super widokowe, zaciszne miejsce i kontemplowała w ciszy krajobrazy. My zaś pełni wrażeń opowiadamy jak tam było stromo, i strasznie i pięknie. Wieczorem Marek znowu szuka kluczyków do samochodu.

Pogoda dalej jak drut. Tym razem celem są słynne Tre Cime di Lavaredo i szczyt z którego chcemy na nie Tre Cime di Lavaredopopatrzeć czyli Monte Paterno ( T103). Przez znaną nam już przełęcz Tre Croci jedziemy do Misuriny i dalej, płatną drogą na parking przy schronisku Auronzo. Stamtąd idziemy pod słynnymi Cimami do schroniska Lavaredo i przez przełęcz Lavaredo do schroniska Tre Cime. Widoki oszałamiające, i to na całej trasie. Widok na nasz cel spod schroniska jest niesamowity - nie chce się wierzyć że tam można wejść. Ze schroniska kierujemy się na ferratę Innerkofler która ciągiem, najpierw tuneli a potem niezbyt eksponowanych półek wyprowadza nas na przełęcz Camosci. Stąd nieco trudniejszym terenem wchodzimy na szczyt. Widoki na Tre Cime wspaniałe. Wracamy do schroniska tą samą trasą i dalej na parking Auronzo. Wieczorem Marek znowu szuka kluczyków.

Droga DrabinW posiadanym przez nas przewodniku po wschodnich Dolomitach Kiełkowskiego, mało jest tras które możemy zrobić z Cortiny w jeden dzień. Ale pogoda jest super więc postanawiamy jeszcze raz zawitać do Misuriny i zdobyć Cima Cadin Nordwest ferratą Merlone (T160). Co prawda ta "droga drabin" określana jest ze względu na te właśnie drabiny jako nieporozumienie, ale da się to zrobić w jeden dzień i wrócić do Cortiny. Jedziemy więc do Misuriny, parkujemy przy odejściu szlaku od szosy Misurina - schronisko Auronzo i ruszamy do schroniska Fratelli Fonda Savio. Widoki fajne, szczególnie po wejściu do kotła Ciadin dei Toci. Ze schroniska kierujemy się do kotła Ciadin del Navaio skąd startuje ferrata. Dorotka odprowadza nas tylko na krawędź kotła i wraca do schroniska - jakoś nie lubi chodzić po drabinach. Ja i Marek podchodzimy po piargach do podstawy ściany, zakładamy sprzęt i startujemy. Początek jest nawet niezły. Po przejściu jakichś 50 m w górę dochodzimy do drabin i po nich, cały czas w ogromnej ekspozycji dochodzimy na szczyt. Widoki ze szczytu są fajne. Na szczycie kilka osób, wśród nich Czesi - co wykorzystujemy do krótkiej pogawędki o zaletach piwa pitego na szczycie.  Powrót niestety tą samą drogą - ekspozycja na drabinach przy zejściu robi nawet większe wrażenie. Docieramy w końcu do kotła i zbiegamy do schroniska. Dorota trochę zmarzła więc decydujemy się na zupkę, Potem powrót w doliny i do pensjonatu. W pokoju odkrywamy że mamy lodówkę - a męczyliśmy się z ciepłym piwem!. Marek wieczorem znowu szuka kluczyków.

Monte NuvolauCo dobre to się szybko kończy. Ostatni dzień w Cortinie przynosi zmianę pogody. Nie pada co prawda ale góry zasnute są chmurami i mgłą. Postanawiamy w tej sytuacji pojechać na przełęcz Passo Giau i stamtąd ferratą La Gusela (T623) wejść do schroniska na szczycie Monte Nuvolau. Pogoda się utrzymuje, nawet momentami się przejaśnia więc droga z Passo Giau jest dość interesująca. Krótkie trudniejsze podejście stromym żlebem wyprowadza nas na wypłaszczenie zasłane piargami, blokami skalnymi i pełne różnych zagłębień. Z mgieł wysoko wyłania się schronisko stojące na samym czubku Monte Nuvolau. I dobrze, bo we mgle na tych piarżyskach można pobłądzić. Dochodzimy do schroniska, wypijamy po piwku i schodzimy na przełęcz Forcella Nuvolau skąd  łatwą trasą wzdłuż podstawy grani Nuvolau wracamy na przełęcz Passo Giau. Wieczorem wydajemy ostatnie liry (wtedy jeszcze były). Marek znowu szuka kluczyków. Pakujemy się bo rano niestety wracamy do kraju. Wyjazd był bardzo udany. Poznaliśmy już trochę góry i na pewno będzimy chcieli tu wracać.

Rano, w deszczu - to Dolomity płaczą za nami - wracamy.

Jurek

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.