• USA1banner.jpg
  • USA2banner.jpg
  • USA3banner.jpg
  • USA4banner.jpg
  • USA5banner.jpg
  1. Start!
  2. Nasza Ciekawość Świata
  3. Inne kontynenty
  4. Ameryka Północna
  5. 2025 - Karaiby z pokładu s/y Albert

2025 - Karaiby z pokładu s/y Albert

Jak pewnie większość żeglarzy na świecie i my zamarzyliśmy o kolejnym rejsie po malowniczych wodach Karaibów. Załoga szybko się zebrała. Marzenia  przekształciły się w umowę z firmą Fancy Lobster, a Gabryś Kania - skiper, z którym pływaliśmy poprzednio zaproponował akwen.

W dobrych humorach 16 stycznia 2025 wsiedliśmy w Warszawie do samolotu do Paryża gdzie mieliśmy przesiadkę do Fort de France. Na Martynice przywitało nas gorące powietrze i kierowca z firmy Słoneczna Martynika, który dowiózł nas wprost do mariny. W Le Marin spotkaliśmy się z Gabrysiem i po długiej podróży dotarliśmy do naszego katamaranu. Szybkie zakwaterowanie i wreszcie wakacje! Pyszna kolacja, tradycyjny toast drinkiem rumowym oraz długie opowieści o tym co się zdarzyło i co planujemy ciągnęły się jeszcze długo w noc.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rano ruszyliśmy na zakupy spożywcze do pobliskiego Auchan oraz na targ warzywno-owocowy gdzie poukładane owoce oraz obsługa kusiły do zakupu. Egzotyczne owoce świetnie się prezentowały w siatce na rufie. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie załogi i rejs się zaczął.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)2)

Koło południa wypłynęliśmy z Le Marin rozpoczynając naszą żeglugę i kierując się na północny zachód w stronę Gwadelupy.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)2)

Naszym pierwszym celem było Anse d’Arlet, wioska na Martynice. Zacumowaliśmy od strony Petite Anse Beach. Gabryś podrzucił nas pontonem na brzeg skąd ruszyliśmy na nasz pierwszy spacer. Do malowniczej Anse d’Arlet dotarliśmy po godzinie. Pospacerowaliśmy po miejscowości i zwiedziliśmy mały kościółek, który ładnie prezentował się z molo.  Zmęczeni upałem usiedliśmy w barze na plaży by ugasić pragnienie. Tu też spróbowaliśmy pierwszego tradycyjnego napoju nazywanego Local Pounch. Nota bene w każdym miejscu i na każdej wyspie smakował inaczej.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie  1)

Kolejny dzień to fajna żegluga. Trochę wiało, trochę lało bo podczas całego naszego rejsu nawiedzały nas krótkie, tropikalne ulewy ale żeglarsko było super. Wieczorem dopłynęliśmy do północnej części wyspy Dominika w okolice Portsmouth. Po zacumowaniu do boi pyszna kolacja i odpoczynek po trudach żeglugi.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie  1)

Rankiem, po śniadaniu wybraliśmy się na przejażdżkę łodzią po jednej z najbardziej malowniczych rzek Dominiki tj. Indian River. Nazwa rzeki nawiązuje do Kalinago (Indian z Karaibów), którzy przewozili nią swoje towary do Morza Karaibskiego.

Wsiedliśmy do łodzi i popłynęliśmy w górę rzeki. Przesympatyczny tubylec powoli wiosłował i podpływał do co ciekawszych brzegów zwracając naszą uwagę na otaczającą roślinność, tutejsze ptaki, kraby chowające się wśród korzeni oraz legwany wypoczywające na gałęziach namorzynowych drzew. Podczas wycieczki ugasiliśmy pragnienie świeżym mleczkiem kokosowym, a w górnej części rzeki zatrzymaliśmy się w „Bush Bar” otoczonym ciekawą roślinnością. Wystrój baru nawiązywał do miejsca, w którym się znajduje a jednym z jego elementów była polska flaga zawieszona przez kapitana Andrzeja Kota. Nie omieszkaliśmy spróbować lokalnego specjału (oczywiście rumowego).

Trzeba przyznać, że niesamowita sceneria rzeki z brzegami porośniętymi namorzynami robi wrażenie. Pewnie dlatego realizatorzy filmu „Piraci z Karaibów” wybrali to miejsce dla kilku scen.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)2)

Nasz sympatyczny wioślarz i przewodnik w jednej osobie wysadził nas na niewielkiej przystani. Tam już czekał na nas kolejny mieszkaniec wyspy. Wsiedliśmy do jego nieco rozklekotanego samochodu terenowego i ruszyliśmy w kierunku lasu deszczowego. Nasz kierowca zatrzymywał się w ciekawych punktach widokowych oraz przy poletkach lokalnych ziół i roślin jadalnych tłumacząc nam jak używa się ich w lokalnej kuchni. W deszczu (w końcu deszczowy las) podjechaliśmy do początku szlaku prowadzącego do pięknego wodospadu Syndicate Falls. Trochę pod górę, a później ścieżką wijącą się wśród bujnej roślinności, przekraczając kilkakrotnie rzeczkę wypływającą spod wodospadu dotarliśmy po około 15 minutach do celu. Ci którym było mało wody z nieba postanowili się wykąpać w jeziorku tuż pod wodospadem. Po orzeźwiającej kąpieli wróciliśmy do auta, które zaparkowane było tuż obok baru szumnie nazwanego Sindicate Falls Cafe. Tu czekała nas kolejna degustacja lokalnych wyrobów rumowych, a że nam zasmakowały skończyło się zakupami na jacht, a Mirelka kupiła nawet jeden ze specjałów z zamiarem przywiezienia do domu.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Gabryś wypatrzył w internecie, że wieczorem na plaży niedaleko miejsca naszego postoju szykuje się impreza: kurczaki z grilla, drinki rumowe, lokalna muzyka i oczywiście zabawa. Ku radości wachty kambuzowej, której upiekło się szykowanie kolacji, postanowiliśmy skorzystać z okazji. Gabryś zakupił wejściówki i podrzucił nas pontonem na miejsce.

Okazało się, że nasza załoga to również świetni tancerze!

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)2)

Rankiem odpłynęliśmy z Dominiki w kierunku odkrytej przez Krzysztofa Kolumba w 1648 r wyspy Terre-de-Haut - największej i jednej z dwóch zamieszkałych wysp archipelagu Les Saintes. Dopłynęliśmy dość wcześnie, ale zdobycie wolnej boi zajęło nam trochę czasu.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Jedyną miejscowością na wyspie jest Fond-du-Cure. Samo miasteczko to tak naprawdę jedna główna promenada z malowniczymi budynkami, w których jest wiele barów, restauracji i sklepików z pamiątkami. Mniej więcej w połowie jest śliczny kościółek zbudowany z kamienia wulkanicznego, który też odwiedziliśmy. (kościół Notre Dame de l’Assomption, swoją nazwę zawdzięcza zwycięstwu Francuzów nad Brytyjczykami w 1666 roku). Popołudnie spędziliśmy na zwiedzaniu malowniczego miasteczka i kąpieli w morzu, a wieczór na pysznej kolacji w jednej z lokalnych knajpek.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Rankiem całą załogą wybraliśmy się do położonego na wzgórzu Morne Mire - Fortu Napoleona zbudowanego w latach 1845-1849 na ruinach Fortu Ludwika. (twierdza przeszła dodatkową przebudowę w okresie od 1857 do 1867 za czasów Napoleona III).

Upał był niemiłosierny, ale trudy podejścia wynagradzały wspaniałe widoki na zatokę. Na terenie fortu znajduje się okazały ogród kaktusowy, a roślinność i mury upodobały sobie legwany. Spacer po murach fortu zakończyliśmy w niewielkim muzeum poświęconym sztuce i tradycji Les Saintes.

Schodząc do zatoki zwróciliśmy uwagę na ciekawy statek-dom. Jest to budynek wybudowany w 1942 roku przez znanego gwadelupskiego fotografa Dolphe’a Catan. Dom z przodu przypomina dziób statku, natomiast rufą jest okazała willa, otoczona bujną roślinnością.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

W dobrych humorach wypłynęliśmy na kolejną wyspę. Po spokojnej żegludze, podziwiając widoki zakotwiczyliśmy w pobliżu Saint Louis na Marie Galante – wyspie należącej do Gwadelupy. Czasu starczyło nam już tylko na klimatyczną kolację w barze na piasku.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Po śniadaniu dalej w morze. Po spokojnej żegludze udało nam się popływać w jednej z najładniejszych w tej okolicy zatoczek czyli Anse Canot.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)2)

W drodze do Le Gosier zakotwiczyliśmy przy niewielkiej wysepce Ilet du Gosier znanej z otaczającej ją rafy koralowej. Pontonem dostaliśmy się na wyspę. Po przeczekaniu ulewnego deszczu w plażowym barze udaliśmy się na spacer po wyspie. Po kilku minutach doszliśmy do 21-metrowej latarni morskiej. Widoki i spacer wśród tropikalnych roślin były fantastyczne. Tylko rozfalowane morze nie pozwoliło nam podziwiać tutejszej rafy.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Kolejny dzień to podziwianie widoków i okazałych tęczy z pokładu jachtu, czyli trochę wiało i często padało. Tak dopłynęliśmy do Bouillante, jednej z pierwszych miejscowości zasiedlonych przez Francuzów na Gwadelupie w 1638 roku.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Dzięki uprzejmości pani z informacji turystycznej, która jak tylko usłyszała polski język zaczęła się chwalić co odwiedziła w Polsce podczas jej pobytu, udało nam się załatwić transport do tutejszego zoo.

Krętą drogą podjechaliśmy w górę i po jakiś 15 minutach stanęliśmy pod wejściem do parku i zoo położonych w samym sercu tropikalnego lasu. Okazaliśmy kupione online bilety i weszliśmy do zoo, które jest zorganizowane w taki sposób, że ma się wrażenie, że spaceruje się w naturalnym środowisku. Można tu zobaczyć pandy rude, lemury, legwany, pumy, szopy, ary itp. (ponoć ponad 85 gatunków ciekawych zwierząt).

Bujne zielone otoczenie, pomimo padającego deszczu, stwarzało niesamowity klimat, a przejście po 350-metrowych mostach wiszących na ogromnych drzewach robił wrażenie.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Na zakończenie dnia czekała na nas pyszna tradycyjna kolacja.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)2)

Po pysznym śniadaniu na pokładzie naszego jachtu wyruszyliśmy dalej penetrując okolice Gwadelupy i samą wyspę. Dopłynęliśmy na kotwicowisko nieopodal malowniczej maleńkiej wyspy Ilets Pigeon. Wyspy Gołębie to samo serce Rezerwatu Narodowego Gwadelupy. Pontonem dopłynęliśmy do rezerwatu morskiego nazywanego rezerwatem Cousteau. Pływanie w tym miejscu z maską i fajką było samą przyjemnością.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Po podziwianiu podwodnej flory i fauny popłynęliśmy do Deshaies by zwiedzić ogród botaniczny Jardin Botanique de Deshaies. Wyruszyliśmy do miejsca zwanego Villers podchodząc stosunkowo stromą drogą w upale i mżawce. Nie polecamy - dojście do ogrodu prowadzi drogą asfaltową bez specjalnych atrakcji tak więc lepiej wziąć taksówkę. Tak czy inaczej ogród robi wrażenie i warto tu dotrzeć. Jest on zaprojektowany na niewielkich wzniesieniach na terenie o powierzchni 7 hektarów. Jego kompozycję zawdzięczamy pracy 40 mieszkańcom Dasches wykonującym od 1991 roku prace pod kierownictwem projektanta Michela GAILLARDA, architekta krajobrazu Didiera Rousselle, oraz Richarda ROUTHIERA i Daniela PUGETA.

Po wejściu do ogrodu zobaczyliśmy staw z kolorowymi karpiami koi, które w Azji Południowo-Wschodniej uważane są za symbol miłości i męskości. Dalej było równie fantastycznie. Spacer po ogrodzie wprowadził nas w świat egzotycznych roślin, wśród których latały kolibry, papugi oraz wdzięczyły się czerwone flamingi.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Wieczorem odpoczynek na jachcie w ładnej zatoce.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Po atrakcjach Gwadelupy ruszyliśmy na Dominikę. Zmieniająca się pogoda dostarczała nam fantastycznych widoków. Na noc zakotwiczyliśmy w malowniczej zatoce Mero Beach.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Kolejnego dnia podpłynęliśmy do Roseau – stolicy i największego miasta Dominiki. Miasto zostało zbudowane na miejscu starożytnej wioski Indian Kalinago - Sairi. Jak zwykle pontonem dostaliśmy się na przedmieścia stolicy i wyruszyliśmy na spacer malowniczymi uliczkami zabudowanymi francuską architekturą z XVIII wieku. Najstarsza część miasta znajduje się wokół Starego Rynku, dawniej pierwotnego targu niewolników. Obecnie znajduje się tu targ rzemieślniczy, na którym zrobiliśmy zakupy różnych pamiątek, biżuterii, koszul i ubrań (oj było co przymierzać na jachcie!). Tuż przy targu cumują statki wycieczkowe. Podczas naszej wizyty stał tu pokaźnych rozmiarów prom wycieczkowy.

Po zakupach podeszliśmy w górę miasta by zobaczyć neogotycką katedrę pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Słusznej Sprawy. Niestety wnętrza nie udało nam się zwiedzić.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Rankiem postawiliśmy żagle i obraliśmy kurs na Martynikę. Naszym celem było Saint Pierre. To siedemnastowieczne miasto do czasu wybuchu wulkanu Montagne Pelee (Łysa Góra) w 1902 roku było najważniejszym ośrodkiem kulturowym i ekonomicznym na Martynice. Postanowiliśmy je odwiedzić

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Jak zwykle pontonem dostaliśmy się na brzeg i zaczęliśmy spacer po tym wyjątkowym miejscu. Za czasów świetności, przed wybuchem wulkanu była tu imponująca katedra, teatr, wiele kawiarni i restauracji, a dzięki swojemu pięknu i wielkomiejskiemu charakterowi miasto nazywane było „Paryżem Karaibów”.

Kilka miesięcy w Saint Pierre spędził francuski malarz impresjonista Paul Gauguin, który zafascynowany malował kobiety idące na targ i niosące na głowie kosze owoców. Pięć lat później te klimaty przestały istnieć.

Przechadzając się ulicami trudno wyobrazić sobie wybuch wulkanu i katastrofę, którą przeżyły tylko trzy osoby:

  • młoda dziewczyna, która kiedy zobaczyła wrzącą lawę, wsiadła na łódź brata i schroniła się w grocie. Usłyszała syk, kiedy chmura wulkaniczna zetknęła się z morzem. Wyłowiono ją później dryfującą i nieprzytomną dwie mile od brzegu,
  • szewc, który mieszkał na skraju miasta i pomimo poparzeń zdołał uciec oraz
  • marynarz uwięziony za pijackie rozróby w grubej, podziemnej celi. Ratownicy odnaleźli go po 4 dniach. Były więzień podróżował potem z cyrkiem po Stanach Zjednoczonych pokazując blizny i opowiadając historię tragicznego wybuchu wulkanu.

Zginęło wtedy około 30 tys. mieszkańców. Chmura śmierci jak ją nazwano, jak lawina śnieżna, pokryła miasto powłoką. Była to mieszanka ekstremalnie gorącej pary, prawdopodobnie o temperaturze dochodzącej do 1000°C, z rozżarzonym pyłem wulkanicznym oraz wieloma innymi gazami. I pomyśleć, że gdyby nie wybory - ofiar mogło być mniej. Pomimo ostrzegających odgłosów wulkanu władze koniecznie chciały zatrzymać wyborców w mieście (nawet zablokowano drogi!).

Dzisiaj w Saint Pierre można zobaczyć kilka odbudowanych zabytków, m.in. bardzo ładny drewniany budynek będący repliką giełdy towarowej. Ten symbol kreolskiej architektury mieści obecnie informację turystyczną. Sympatyczna obsługa i mapki pomogły nam w zwiedzaniu, które zaczęliśmy od Katedry Matki Bożej Wniebowziętej. Pierwszy kościół w tym miejscu został zbudowany w 1654 roku jako prywatna kaplica, która uległa zniszczeniom podczas brytyjskiego bombardowania portu Saint-Pierre w 1667 roku. Reszty dokonał wybuch wulkanu. Obecna katedra została odbudowana po katastrofie wulkanicznej.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Dalej przeszliśmy nabrzeżem a następnie schodami do górnej części miasta przechodząc kolejno obok twierdzy, ruin teatru i miejskiego muzeum skąd roztaczał się piękny widok na zatokę.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Na kolację zaszliśmy do fantastycznej alzackiej restauracji.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rejs niestety nam się kończył tak więc z Saint Pierre przepłynęliśmy tylko do Le Marin. Potem to już tylko ogarnięcie kajut, pakowanie, kolacja w marinie i podsumowanie rejsu na jachcie.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Rejs był fajny - pogoda żeglarska więc było dużo pływania na żaglach. Mieliśmy dwa długie przeloty po ponad 70 Mm. Zwiedziliśmy fajne, francuskie wyspy i piękną Dominikę. Drinki rumowe były świetne. Przepłynęliśmy ponad 400 Mm - wielkie podziękowania dla Gabrysia Kani i Fancy Lobster.

Poniżej mapka naszego rejsu:

Mapa naszego rejsu

Żal było opuścić jacht ale jako, że lot do Paryża mieliśmy wieczorem pojechaliśmy jeszcze na wycieczkę po Martynice zarezerwowaną wcześniej w firmie Słoneczna Martynika. Ponieważ część załogi, ta która nie płynęła z nami 6 lat temu, nie widziała kompleksu Habitation Clement postanowiliśmy zacząć od odwiedzin w słynnej destylarni wraz z otaczającymi ją ogrodami i zobaczyć co się zmieniło. Kompleks znajduje się w miejscowości Francois, do której dojechaliśmy słuchając opowieści o zwyczajach i kulturze na Martynice. Zwiedzanie zaczęliśmy od ogrodów gdzie wśród ciekawej roślinności znajdują się różne dzieła głównie lokalnych artystów. Od naszej poprzedniej wizyty przybyło trochę dzieł.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Ogrodami, doszliśmy do XIX wiecznej rezydencji rodziny Clemont, miejsca ważnych spotkań znamienitych osobistości XX wieku (m.in. spotkali się tu Bush Senior z Mitterrandem po wojnie w Zatoce Perskiej). Budynki zbudowane i urządzone są w stylu kreolskim.

 

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

W jednym z budynków gospodarczych znajduje się galeria sztuki współczesnej założona i prowadzona przez „Fundację Clement” wspierającą sztukę i dziedzictwo kulturowe Martyniki od 2005 roku. Nam spodobały się obrazy Ronalda Cyrille, karaibskiego artysty pochodzącego z Gwadelupy.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Przez niewielkie poletko trzciny cukrowej przeszliśmy do słynnej destylarni słynącej głównie z rumu Agricole. Dzisiaj to już tylko muzeum (produkcja odbywa się kilka kilometrów dalej) ciekawie ukazujące instalacje produkcyjne i magazyny. Po zwiedzaniu atrakcją była oczywiście prezentacja i degustacja różnych gatunków rumu. Trunki były tak wyśmienite, że kupiliśmy co nieco dla poczęstowania gości po powrocie do kraju.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

W dobrych humorach pojechaliśmy do urokliwego miasteczka artystów, gdzie zjedliśmy obiad i pochodziliśmy trochę po pracowniach i sklepikach podziwiając kreolskie rzemiosło. Na zakończenie przejeżdżając przez kilka punktów widokowych dotarliśmy do pomnika upamiętniającego niewolników, którzy ponieśli śmierć na wodach wokół Martyniki.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie 1)

Naprzeciwko widać wystającą z morza skałę koło której przepływaliśmy poprzedniego dnia. Ze Skałą Diamentową wiąże się legenda o Człowieku Morza. Według niej, w XVII wieku dwaj koloniści i trzej ich niewolnicy, którzy wyruszyli na połów ryb w okolicy skały, przysięgli, że widzieli morskiego potwora. Opisywali go jako istotę z dolną częścią ciała zakończoną szerokim, rozwidlonym ogonem. Pojawiły się sugestie, że mogła to być rzadka wówczas foka jamajska, której głowa i pysk pokryte są długą, szarą sierścią i mogły przypominać ludzkie włosy, prowadząc do powstania tej legendy. Chociaż ta legenda nie jest bezpośrednio związana z pomnikiem, może być częścią lokalnej historii i pamięci o czasach niewolnictwa na Martynice, zwłaszcza że w opowieść zaangażowani byli zarówno koloniści, jak i niewolnicy.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Po całodziennej wycieczce dotarliśmy na lotnisko, skąd bez przygód i opóźnień dotarliśmy via Paryż do kraju.

Było super!!!

Dorota i Jurek

UWAGA: Zdjęcia bez znaku wodnego w katalogach oznaczonych odnośnikami są autorstwa: 
             1)  Mireli i Jurka Pawłowskich
            2)  Andrzeja Gawlińskiego

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.