• Banner_Dolomity.jpg
  • Banner_Polska.jpg
  • Banner_Rumunia.jpg
  • Banner_Ukraina.jpg

 2020 - Sandomierz, Koprzywnica, Pacanów

Korzystając z okazji pobytu na wschodnich krańcach Polski postanowiliśmy w drodze powrotnej zahaczyć o Sandomierz, w którym to mieście do tej pory nie byliśmy.

Znaliśmy je głównie ze scen filmu „Ojciec Mateusz” i nadarzyła się okazja, aby zweryfikować to, co telewizja pokazuje. Zatrzymaliśmy się w malutkim i przytulnym apartamencie przy Parku Saskim, skąd było już tylko parę kroków do Bramy Opatowskiej i dalej na Starówkę.

W informacji turystycznej miła pani zaopatrzyła nas w mapkę miasta i udzieliła wskazówek co warto zwiedzić.  Był poniedziałek, muzea zamknięte,  więc zwiedzaliśmy to, co dało się zobaczyć z zewnątrz: rynek z gotyckim ratuszem, Bazylikę Katedralną wzniesioną z fundacji króla Kazimierza Wielkiego i pochodzący z tego samego okresu zamek, z którego czterech skrzydeł za sprawą wojsk szwedzkich zostało tylko jedno. Za zamkiem, idąc w stronę kościoła św. Jakuba – jednego z najstarszych polskich kościołów w całości wzniesionego z cegły, minęliśmy winnicę św. Jakuba.

Cóż, robotników było tam mało, a właściwie wcale, bo rzędy winorośli i chwasty pod nimi rosły sobie w najlepsze, bez obcinania i pielenia. Nie była to winnica pokazowa. Może w obecnych warunkach jednakowa zapłata tym, co zaczynają pracę od rana i  tym, co po południu nie zdaje egzaminu.

Za kościołem św. Jakuba droga zaprowadziła nas do wąwozu Królowej Jadwigi, który powstał na skutek działania wody spływającej po lessowym zboczu. Wąwóz rzeczywiście piękny, ale nie było nam dane zachwycać się nim dłużej, bo na zwiedzanie wybrały się też chmary komarów, a ich towarzystwo było uciążliwe i użądliwe. Co prawda, para turystów powiedziała, że te komary to nic, że tak naprawdę wielkie ich ilości są w Górach Pieprzowych, ale nie poszliśmy sprawdzać.

Po wyjściu z wąwozu, Podwalem wróciliśmy na Starówkę i popijając kawę przyglądaliśmy się spacerującym na rynku gołębiom i kotu, który usiłował coś sobie zorganizować na obiad, ale co rusz mu ten posiłek odfruwał.

Drugiego dnia zaczęliśmy zwiedzanie od Podziemnej Trasy Turystycznej. O dziwo, stwierdziłam, że bolą mnie łydki jak po schodzeniu z gór. Czyli na własnych nogach przekonałam się, że Sandomierz leży na wzgórzach – ponoć siedmiu, jak Rzym.

Trasa o długości 470 m  też prowadziła na kilku poziomach, z których najgłębszy położony był 12 m pod powierzchnią. Skała, co prawda lessowa, ale wykopać piwnice 4 -5  pięter w dół też było nie lada wyczynem w minionych wiekach.

Po wyprawie do dawnych piwnic udaliśmy się na piętra zamku, w którym mieści się Muzeum Okręgowe. Mieliśmy trochę czasu do otwarcia  placówki, więc siedząc na dziedzińcu degustowaliśmy reklamowany w całym mieście podpiwek. Trochę słodki, jak na nasz gust, ale rzeczywiście smaczny.

W muzeum zwiedziliśmy wystawę etnograficzną, gdzie moją uwagę zwrócił strój młodzieńca z nietypowym fartuszkiem oraz warsztat ciesielski z narzędziami takimi, jakimi posługiwał się w swej pracy mój dziadek, a ja na podłodze bawiłam się heblowinami. Interesująca była też, co prawda kopia, korony hełmowej króla Kazimierza Wielkiego zrobiona na zawiasach w celu szybszego założenia na zbroję. Nie mogłam się też oprzeć wystawie sreber stołowych prezentowanych w Kuchni Królewskiej. Moją uwagę zwróciła łyżeczka do jedzenia jajek, która miała tylko rączkę srebrną, a część którą je się jajko - z kości słoniowej, gdyż srebro w kontakcie z białkiem jajka czernieje i zupełnie zmienia jego smak.

 

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Ciekawe były też szachy sandomierskie pochodzące z XI lub XII wieku. Maleńkie, gdyż figurki zrobione z rogu jelenia nie miały więcej niż 2,5 cm i dopiero powiększone ich zdjęcia ukazywały prawdziwie piękne zdobienia. Oczywiście, nie mogłam pominąć wystawy biżuterii wykonanej z krzemienia pasiastego, zwanego kamieniem optymizmu, a wydobywanego u podnóża Gór Świętokrzyskich. Kamień ten zdobi łańcuch burmistrza Sandomierza, a wyroby z niego sprzedawane są w pracowniach artystycznych.

Wracając z zamku postanowiliśmy wstąpić do katedry. Wokół niej stało kilka samochodów policyjnych, co nas nieco zdziwiło. Okazało się jednak, że w bazylice katedralnej kończyła się właśnie uroczysta msza św. z okazji 101 rocznicy ustanowienia Policji Państwowej. Zatrzymaliśmy się aby sprawdzić, czy wśród wychodzących nie ma najbardziej znanych policjantów z Sandomierza – Możejki i Nocula, ale oczywiście nie było. Ktoś w końcu musiał posterunku pilnować.

Katedra bardzo ładna, szczególnie pięknie zdobione sklepienie i organy. Po jej zwiedzeniu, przed wyjściem, postanowiliśmy kupić mały album ze zdjęciami wnętrza. Jednak pan, który je sprzedawał musiał je najpierw wyciągnąć z szafki, bo przed mszą policyjną wszystko pochował. Nie powiedział dlaczego, ale wyglądał na doświadczonego.

Potem w naleśnikarni w bocznej uliczce zjedliśmy smaczny i syty posiłek i kupując parę pamiątek udaliśmy się w stronę Bramy Opatowskiej, aby zobaczyć Sandomierz z wieży.

Niestety, kolejka była tak długa, ze zrezygnowaliśmy z tej atrakcji.

Po drodze zamierzaliśmy bowiem wstąpić jeszcze do Pacanowa. Jadąc do autostrady trasą 79 w pewnym momencie zaciekawiła nas widoczna z daleka piękna, barokowa wieża. Okazało się, że to pocysterski kościół w Koprzywnicy. Nazwa miejscowości skądś była mi znana, i dopiero Krzysiek przypomniał, że w Koprzywnicy to byliśmy na majówce w roku 2018 tyle, że była to Koprzywnica w Czechach, a w niej muzeum „Tatry”.

Tym razem postanowiliśmy zatrzymać się w „naszej” Koprzywnicy.

Zwiedziliśmy kościół zbudowany przez cystersów sprowadzonych tutaj w XII wieku z Francji przez Kazimierza Sprawiedliwego. Niektórzy twierdzą, ze było to najbardziej na wschód wysunięte opactwo cysterskie. Po kasacji zakonu cystersów przez władze carskie w 1820 roku Koprzywnica podupadła i utraciła nadane w XII wieku prawa miejskie. Kościół został spalony w czasie działań wojennych w 1915 roku i wraz z klasztorem stopniowo popadł w ruinę.

 

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Wieża została odbudowana w latach 60-tych ubiegłego wieku i zachęca przejezdnych do zatrzymania się choć na chwilę. Zainteresował mnie sarkofag rodziny Niedrzwickich – ojca i dwóch synów, którzy ponoć zginęli w jednej bitwie, a także pochodzące z XVII wieku podnóżki w kształcie lwów.

Po krótkim zwiedzaniu ciekawego zabytku ruszyliśmy w dalszą drogę i dojechaliśmy do miejsca, do którego wędrował Koziołek Matołek. Nie musieliśmy się specjalne błąkać, bo Google zaprowadził bez problemu. Zatrzymaliśmy się przy rynku, obeszliśmy ładnie utrzymany skwerek, oczywiście zrobiliśmy zdjęcie z Koziołkiem Matołkiem.

Kliknij miniaturkę aby powiększyć zdjęcie

Potem jeszcze tylko kawa i w dalszą drogę.

I tak, wracając z Sandomierza, poznaliśmy jeszcze dwa ciekawe małe miasteczka.

Polecamy ich zwiedzanie.

 

Mariam

 

 

 

 

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.