• HynekBanner.jpg

Kwarantanny czar 27 -  po osiwku. 

Ten grudniowy czas to okazja do przemyśleń, albo tylko myślenia. Wspomnień albo tylko wspominania. Stąd tytuł. Ale o tym będzie na końcu. Teraz o WIGILIJNYM GOŚCIU. Są tacy i pusty talerz znajduje swoje przeznaczenie.

LUBIĘ DRZWI, potrzebuję ich, mają znaczenie. Zamykam je za sobą i jestem u siebie. Prywatna, czyli jaka? Zawsze mnie interesowało, kim jesteśmy za zamkniętymi drzwiami? Jakie prawa ustanawiamy w swoich domach? Czy u siebie jesteśmy bardziej prawdziwi? Jaka jest ta domowa prawda o nas? Jaki ustrój polityczny funkcjonuje w naszych czterech ścianach i czy się sprawdza? Co robimy u siebie po swojemu? Czy na co dzień jest nam dobrze z bliskimi, a im z nami? Czy dom jest moim schronieniem, czy też będąc w domu jestem na wojnie i próbuję przetrwać? Dom. Nieoczywista przestrzeń. Co się w nim zmienia, gdy nadchodzą święta?

JEST WIGILIA. Stoję przed czyimiś drzwiami. Jestem obca dla kogoś po tamtej stronie drzwi i ten ktoś jest obcy dla mnie. Oboje/obie stoimy przed i za drzwiami jednocześnie. Ich otwarcie otworzy możliwość spotkania. Postawi nas po dwóch stronach progu. Próg ma znaczenie, to kilkunastocentymetrowa granica między ludźmi, czyli światami, kulturami i mitami tych kultur”  (Zofia Bartoszewska - RÓWNY GOŚĆ).

Teraz o SPOWIEDZI, chociaż nie tylko-:

„– Cisza, cisza, cisza, cisza. Cisza i milczenie. Jak wtedy, kiedy udzielaliśmy sobie dyspensy od celibatu, nakazując go tym, którzy nie ślubowali czystości. Jak kiedy okradaliśmy biedaków z ostatniego grosza, żeby pobrać ofiarę… Dobre mi sobie: ofiarę… No więc niech będzie: ofiarę za pogrzeb, za chrzest, za ślub, za wizytę duszpasterską… Łapówkę… Jak kiedy uwodziliśmy, płaciliśmy za chwilę czułości odrobiną pozorów uwagi, jak kiedy… tak!... jak kiedy gwałciliśmy, i milczeliśmy, widząc gwałt… Boże! Co za rozpacz! Co za wstyd! Jakie zmarnowane życie, powołanie… A zresztą: powołanie… Słyszysz? Posłuchaj uważnie: cisza. Cisza i milczenie. W kościele i tu, w środku. To jest teraz moje powołanie. Ta cisza. I wiesz co? Gdybym nie spotkał kiedyś w Rzymie buddyjskiego mnicha, pewnie odszedłbym już z Kościoła, który przecież tak desperacko, tak ostatecznie kocham. Bo kiedy patrzyłem na tego człowieka, kapłana, wydawało mi się, że on patrzy na coś, czego pozornie nie ma, ale on wie, że jest. Co ja mówię: żadne wie. To nie jest kwestia rozumu. On patrzył na to coś, jak gdyby widział naprawdę. On ciszę widział naprawdę. I słuchał naprawdę ciszy, która była wokół. Patrzył i słuchał, jak gdyby ta pustka i ta cisza miały coś ważnego urodzić. Jak gdyby coś miało się wyłonić z tej próżni i z tego milczenia…” (Jarosław Mikołajewski - Narodzenie (OPOWIADANIE O PUSTYM KOŚCIELE)).

Teraz o tytule. Za młodu, jak ładnie to brzmi, w drugi dzień ŚWIĄT, na Szczepana idąc do kościoła ładowało się do kieszeni owies i w trakcie mszy, przed i po takoż, sypało się tym owsem (głównie dziewczyny) ale ksiądz też dostawał, że hej. Swoją szosą jak ładnie wyglądał taki złoty ścieg na śniegu. Ale to już było. I… Potem wyczytałem, że nazywa się to: 

„Owies świętego Szczepana

Poświęconą garstkę zanosiło się do sąsieka i wsypywało do zboża, które czekało na wiosenny zasiew. Wiosną, przed zasiewem, gospodarz musiał zrobić na początku pola niewielkie koło, a w nim znak krzyża. 

W Małopolsce. Kto w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia będzie miał okazję przebywać na uroczystej sumie w okolicach Podegrodzia, przekona się, jak ziarno owsa łechce za koszulą. W dzień świętego Szczepana – pierwszego męczennika za wiarę chrześcijańską – rolnicy święcą ziarna jedynego wiosennego zboża, które już niedługo zasieją na topniejących od śniegu polach. Po mszy św. na zebranych w kościele pada deszcz ziaren owsa, którym obrzucają się miejscowi, by w ten sposób zapewnić sobie zdrowie, szczęście, a przede wszystkim obfitość urodzaju w nowym roku. Zwyczaj jest pamiątką kamienowania męczennika, patrona kamieniarzy, chorych, opętanych, umierających, a nawet koni. W górzystym terenie Małopolski, gdzie ongiś nie udawały się bardziej wartościowe odmiany zbóż, owies był podstawą utrzymywania się wielu gospodarstw. Dlatego sądeccy gospodarze przywiązywali wielką wagę do tego obyczaju, który był zapewne niegdyś na rękę miejscowym proboszczom – rozrzucone na posadzce ziarno przechodziło na własność plebanii. Im bogatszy był gospodarz, tym więcej owsa przynosił. Na wchodzących do kościoła parobcy wysypywali całe worki zboża! Z czasem te rozrzutne praktyki, ku niezadowoleniu wiejskich plebanów, zostały zakazane przez biskupa. Do dziś przetrwał jednak zwyczaj święcenia chociaż symbolicznej garści owsa”.

 

AZH

We use cookies
Ta strona korzysta z plików cookies. Używamy plików cookies wyłącznie do analizowania ruchu na naszej stronie. Nie zamieszczamy reklam, nie wymagamy logowania, nie zbieramy żadnych innych danych osobowych. Korzystając z naszej strony internetowej, zgadzasz się, że możemy umieszczać tego rodzaju pliki cookie na Twoim urządzeniu.